poniedziałek, 29 czerwca 2015

Ciemna strona słodkiej duszy.

Zamknęła za sobą cicho drzwi. Zawiasy były wciąż nowe co pozwoliło uniknąć zbędnego skrzypienia. Ruszyła przez salon, po drodze zdejmując z uszu kolczyki i kładąc je, jak zawsze, na regale, o jeden poziom niżej niż miejsce, w którym On zostawiał zawsze swój zegarek. Czarne jak noc oczy powiodły po tym miejscu w badawczym geście. Przez chwilę przygryzała jeszcze dolną wargę, podczas gdy jej wzrok przez ułamek sekundy zdraził element rozczarowania - nie było go w domu.
Podeszła jeszcze dwa kroki do schodów i krzyknęła głośniej tonem, który zgodnie z jej zamiarem miał być ciepły, miękki i przyjaźnie zaciekawiony:

- Hannah? Jesteście na górze?

Po chwili odpowiedziało jej krótkie, zwięzłe, noszące w sobie wyraźny, rosyjski akcent:

- Tak, proszę pani.

- Mały jadł obiad?

- Tak proszę pani.

- A ty?

Chwila ciszy po tym pytaniu mogła wyrażać zdziwienie lub głębokie zastanowienie kobiety zwanej przez Savierę Hannah.

- Tak, proszę pani.

Stojąc u podnóża schodów, kobieta westchnęła cicho, opuszczając wzrok na pięknie rzeźbioną poręcz. Dotknęła ją opuszkami palców, zastanawiając się, czy powinna iśc na górę. Nie miała podejścia do dzieci. Chciała być dobrą matką zastępczą dla jego syna, jednak nie potrafiła rozmawiać z nim tak jak Hannah - o samochodach i miotłach wyścigowych. Drugą dłonią odagrnęła pasma włosów za ucho, ruszając najciszej jak mogła do swojego laboratorium. Przed wejściem wyciągnęła różdżkę, stukając nią lekko w obramowanie drzwi i rysując mało skomplikowany znak. Im prostsze, tym trudniejsze do rozszyfrownia były, jak mawiała Issay. Wślizgnąwszy się do środka, zamknęła drzwi za sobą i odetchnęła głęboko znajomym zapachem chemicznych środków, sterylności i śmierci. No, może nie do końca śmierci, chociaż jej zwykle tak się kojarzył zapach wydobywający się z ochłodzonych, wolno mutujących komórek. Metalowe stoły operacyjne oraz blaty, na których stały niezliczone ilości fiolek, słoiczków, lodówek na tkanki czy innych narzedzi, godnych bardziej seryjnego i okrutnego mordercy niż tej filigranowej, słodkiej półwili.
Zdjęła z wieszaka biały kitel, równie sterylny jak całe pomieszczenie i włożyła na drobne dłonie białe rękawiczki, uprzednio zdejmując obrączkę, którą z lekkim wachaniem przewiesiła na haczyku wieszaka.

Podeszła do największej lodówki, w myślach obiecując sobie, że w ten weekend zabierze Aidana i jego syna na piknik. Czytała o piknikach - rodziny na nie chodziły, żeby wspólnie spędzić czas i zjeść coś na świeżym powietrzu. Prawdopodobnie wtedy mózg się dotleniał, enzymy się uwalniały, zachodziła odpowiednia reakcja chemiczna i łatwiej było dojść do porozumienia. Tak pisali przynajmniej w magazynie "Magiczna alchemia mugoli". Otworzyła drzwi lodówki, wysuwając blat, na którym spoczywało martwe ciało psa, rasy kundel. Znalazła go na ulicy, umierał z wykrawienia po przejechaniu przez samochód. Uniosła kącik ust kierująć wzrok na jego rozpruty brzuch i przesunęła ostrożnie palcami po obrzeżu rany, z uwagą studiując proces mutacji. Był niezwykle powolny, ale postępował. Cmoknęła z satysfakcją i mruknęła pod nosem:

- Jeszcze pół roku i otrzymam to stypendium. I zrobię Aidanowi na kolację ten owocowy sorbet. I przeproszę. Nie tym razem, Issay...

Ostatnie słowa wyszeptała, rzucając spojrzenie wyżej, na portret kobiety na ścianie: kobiety o czarnych lokach, trupiobladej twarzy i stalowoszarych tęczówkach, tak zimnych, jakby portret robiony był już po śmierci. Saviera sięgnęła po pensetę oraz słoiczek i jakąś dziwną, zielonkawą tkanką i po kilku inkantacjach rozpoczęła proces łączenia jej z pozostościami psa, na którego szyi wciąż widniała obroża z nieśmiertelnikiem i napisem: "Rex".


***

Kilka ulic dalej mała, rudowłosa dziewczynka płakała w poduszkę, tęskniąc za swoim pupilem, Rexem, którego ostatni raz widziała jak znikał pod kołami białego chevroleta. Nie miała możliwości pochować przyjaciela.

sobota, 13 czerwca 2015

Opowiadanie pierwsze - wstępne.

Hej,

wprawdzie nieco późno, ale wrzucam pierwsze opowiadanie. Potrzebowałam tematu, który znam, historię, której nie muszę jeszcze wymyślać (chociaż bardzo dużo zapomniałam z naszej gry, Cinder_Ell_a :>), żeby przypomnieć sobie jak się pisze i czy wciąż potrafię coś wyskrobać. 

Wstępem wyjaśnienia: Jest to fragment historii Saviery Sarre, postaci którą prowadziłam w realich Harrego Pottera, lata około 1980-1990. Ostatni fragment opowiadania mówił o wejściu postaci do pokoju Aidana Petrowicza, bułarskiego ścigającego.




Miłego czytania :)

"Fotel zapadł się pod ciężarem jej ciała. Biała sukienka, którą nosiła odkąd pamiętała, zawinęła się nieco, odsłaniając mocniej skórę jej uda. Zwykle magnetyczne spojrzenie czekoladowych oczu zmatowiało teraz, gdy wpatrywała się przez dłuższą chwilę w jedno zdjęcie. Poczuła ucisk w klatce piersiowej i przez chwilę, rozpaczliwie chcąc uciec od lazurowych niemal oczu z fotografii, zastanawiała się dlaczego jej serce pracuje tak nierównomiernie, nazywając kolejne fragmenty serca fachowymi, łacińskimi nazwami. Dopiero po chwili przymknęła oczy, biorąc głębszy oddech i gdy je otworzyła rozejrzała się dookoła. Było ich więcej. Na niektórych tylko ona. W różnym wieku. Na innych byli razem. Jej ideał. Ten mężczyzna, który w tej chwili znajduje się pod prysznicem. Szum wody w dalszym ciągu nie ustawał, od czasu do czasu zakłócany dźwiękiem uderzającego łokcia o ścianę prysznica, bądź słuchawki o uchwyt.
Panna Sarre podniosła się, odgarniając delikatnym ruchem drobnych palców orzechowe kosmyki długich włosów z policzka. Podeszła kilka kroków, tak ostrożnych, jak wtedy, gdy zakradała się do szlachcica, by podać mu truciznę we śnie, starając się nie narobić hałasu szpilkami, do szklanej gablotki, w której, obok pucharów, znajdowało się ich więcej zdjęć.. Nie, nie jej i Petrowicza. Był na nich on i... Ona.
Drobna twarz otoczona kaskadą pięknych, jasnych blond włosów. Na swój sposób wyglądała jak anioł, zwłaszcza, że posiadała do kompletu te lazurowe oczy. Jedynie ich wyraz, tak szczęśliwych a zarazem psotnych, psuł obraz grzecznej i ułożonej panienki. Była niewiele młodsza od swojego partnera na zdjęciu. A może i znacznie młodsza?
Zbyt późno zdała sobie sprawę, że woda już dawno nie szumi. Krew, która zaczęła szumić w jej uszach skutecznie zastąpiła ten dźwięk. Gdy usłyszała dźwięk otwierających się drzwi od łazienki było już za późno, by uciec, nie będąc niezauważoną.
W drzwiach stał Petrowicz, w samych spodniach dresowych, z na wpół mokrym torsem. Ręcznikiem wycierał te krótkie włosy, gdy zauważył nieproszonego gościa w pokoju. W momencie uśmiechnął się na wpół radośnie, na wpół z zakłopotaniem, zdając sobie boleśnie sprawę z faktu, iż zapomniał założyć podkoszulka. Saviera wpatrywała się we właściciela pokoju przez kilka długich sekund, zastanawiając się co powiedzieć. Może: „Cześć. Tak wpadłam do Ciebie, ale chyba nie zdążyłeś zatrzeć dowodów na istnienie twojej kolejnej dziewczyny”. Albo: „Hej. Poznasz mnie z tą blondyneczką? Może powiemy jej, że uwodzisz kobiety gdzie tylko się pojawisz?”. Myśli te sprawiły, że czekoladowe spojrzenie wili stało się szkliste, a po chwili pojedyncza łza spłynęła po jej policzku. Uśmiech mężczyzny został zastąpiony przez wyraz zdumienia i niezrozumienia.

  • Hej Savi..
Nie dane było mu dokończyć. Na dźwięk jego głębokiego, ciepłego głosu coś w dziewczynie pękło. Spojrzała po raz ostatni na zdjęcie Aidana z blondyneczką i odwróciła się. Szarpnęła drzwi najmocniej jak potrafiła i uciekła w głąb korytarza, postukując obcasami. Ostatnie spojrzenie uchwycił Bułgar i dopiero wtedy spadło na niego zrozumienie. Ulga jaką odczuł musiała być ogromna, ponieważ aż się roześmiał, biegnąc za Panną Sarre.


Kobieta drgnęłą, gdy do pokoju wszedł Evan z tacą, na której znajdowało się jedzenie. Wyrwał ją ze wspomnień, z tego dnia, gdy dowiedziała się od Aidana o istnieniu jego siostry. Nie chciała go wtedy słuchać. Krzyczała. Tupała. Wściekała się. Chciała mieć rację, aby udowodnić sobie, że Issay miała rację i wszyscy mężczyźni są tacy sami. Zrobiła wtedy dokładnie to samo co teraz.

  • Pokłóciliście się, prawda?

Basowy, zachrypnięty głos Evana doszczętnie zniszczył cień wspomnienia, przywracając pełną uwagę Saviery na stan obecny. Uśmiechnęła się posępnie, zakładając nogę na nogę i podnosząc do ust szklankę, by upić kolejny łyk whisky. Ciecz wpłynęła jej do ust, piekąc przez chwilę. Smakowała trunku w milczeniu jeszcze przez kilka sekund, zanim odpowiedziała. W międzyczasie zerknęła w lustro, które stało w przedpokoju. Zmieniła się. Gdy kłóciła się z Aidanem o jego siostrę miała siedemnaście lat. Teraz, w wieku dwudziestu dwóch lat, zmieniła się nie do poznania. Ubrana była w elegancki kostium w barwie intensywnej czerwieni, zwiewny i przylegający do ciała ściśle jedynie na piersiach i biodrach. Czarne szpilki dodawały jej ubraniom pikanterii. Jedynie fryzury przez te lata nie zmieniła. Czekoladowe włosy opadały falami na jej kark, nieco dłuższe niż dawniej, sięgające jej za łopatki i opadające na ramiona.

  • Różnice temperamentów, Evan. Adien uważa, że powinnam poświęcać więcej czasu jemu, zamiast chłopcu i badaniom.
  • Żartujesz. Wiedział, jak ważne jest, byś skończyła eksperyment na czas. Od tego zależy twoje stypendium.
    Evan uniósł brwi, mierząc kobietę podejrzliwym spojrzeniem. Nie krył się zbyt mocno ze swoimi intencjami względem Pani Petrowicz. Ostatecznie jedyną jego przeszkodą był jej mąż. Saviera chyba już od dłuższego czasu wyczuwała zamiary Evana, jednak był on jedyną osobą, która chociaż w części znała jej przeszłość, dzieląc z nią jednocześnie wiedzę i pasję do modyfikacji genetycznej komórek.
    - Dla niego to pieniądze, które ma. Nie docenia faktu, jak wiele prestiżu daje takie stypendium. W zasadzie nie mogę mieć do niego o to pretensji. W sporcie, zwłaszcza w quidditchu, stypendium oznacza po prostu brak możliwości finansowych na rozwijanie talentu.

Wzruszyła ramionami, stwarzając pozór osoby niewzruszonej. Evan pokiwał głową, nie do końca przekonany. Nie lubił Petrowicza. Jego zdaniem był zbyt zadufany w sobie, zbyt świadomy wpływów i sławy, jaką zyskał stając się światowej sławy bułgarskim graczem quidditcha. Saviera natomiast poczuła falę spokoju. Zrozumiała właśnie, jak bardzo źle oceniła słowa, które usłyszała. On nie chciał jej zamknąć. Tęsknił. Kąciki ust kobiety uniosły się w delikatnym uśmiechu i po chwili już z większym entuzjazmem kontynuowała rozmowę z Evanem.

Po zjedzeniu posiłku i jeszcze jednej szklance whisky, Pani Petrowicz wróciła do domu. Wracała po ciemku przez park, upewniwszy się, że jej różdżka znajduje się bezpiecznie za jej dekoltem. Po drodze jej rozmyślania przerywało tylko wycie wilków.. Tak, była pełnia."

"I don’t know about you, but I’m feeling twenty-two"

Wpis, przerwa, wpis, przerwa. Nie można zarzucić mi systematyczności, prawda? Generalnie, mimo, iż nie czuje tego w życiu, to jednak moje życie internetowe umarło. I to śmiercią nagłą i gwałtowną.
Od stycznia minęło już niemal pół roku i zmieniło się naprawdę wiele przez ten czas.

Zmieniłam pracę - już nie pracuję jako specjalista do spraw prowadzenia recepcji i klienta (;)) tylko jako serwisant techniczny w firmie będącej autoryzowanym supportem dla Sony'ego.
Mam dużo do nauczenia się. Nie zawsze jest to łatwe - wręcz za często wydaje mi się, że pewne rzeczy mnie przerastają. Ale potem wiem, jaki jest tego cel, zaciskam zęby i zmuszam się do kolejnego telefonu. Naprawy są proste i trudne zarazem. Moje zdolnośći manualne bardzo utrudniają tę pracę. Ale jestem dobrej myśli.
Gorzej nieco z otoczeniem. Przez ostatnie 2 lata (a może i 7... w szkole średniej towarzystwem też nie grzeszyłam) wycofałam się z życia towarzyskiego. Ograniczone zaufanie do siebie i ludzi, spowodowane zdarzeniami przeszłości i diagnozami sprawiły, że zdecydowanie wolę spędzać czas z ludźmi, którym naprawdę ufam w całości - w tym przypadku jest tylko jedna taka osoba, póki co  - niż wchodzić w głębsze relacje z postronnymi osobami. Cokolwiek jednak pracuję nad otworzeniem siebie! W sensie, naprawdę poważnie rozważam częstsze zapraszanie na kawy takich Blueberry czy goistek :)

Nadal przebywam we Wrocławiu. Po odsunięciu się od toksyczności, którą mi powodowanego ale też i którą w dużej mierze sama świadomie lub nie powodowałam, zaczęłam od nowa. Miałam czas na przemyślenie wielu spraw. Tym sposobem dotarłam do porozumienia z tą częscią siebie, odpowiedzialną za życie rodzinne. Nawet ogarnęłam trochę priorytety. Uznałam, że dość mam poczucia winy, przepraszania, dostosowywania się na siłę do osób, które z wygody nie chcą się zmienić. Przestałam zmieniać się na siłę. I przestałam zmieniać się dla kogoś. Wszystko co teraz robię, robię dla siebie. Chcę widzieć świat lepszym niż jest. Chcę widzieć siebie jako lepszą osobę. Chcę mieć radość, pasję, zainteresowania. Może nawet zacznę pisać :)

Mieszkam z Myszczem w mieszkanku, dwupokojowym, w pięknej, chociaż może mało kolorowej dzielnicy Śródmieście. Nasze mieszkanie jest stare, wysokie, zimne, ale tylko nasze i przytulne :D

W ostatnich dniach byli nawet moi rodzice. Zjechali z drugiego końca Polski na kawę... Nie kłamię, przyjechali na 6 godzin, napić się kawy i zjeść obiad :D

Trzy lata temu myślałam, że jestem dorosłą osobą o ugruntowanych poglądach i zdrowym podejściu do tego smutnego, szarego życia.
Obecnie mam 22 lata i wiem, że nic nie wiem i z pewnością nic nie jest pewne. Wszystko się zmienia. Ludzie przychodzą i odchodzą. Przeszłość jest bagażem, który można dźwigać na ramionach lub doczepić jej kółka i prowadzić obok siebie. Ten wpis jest swoistym pożegnaniem  z pewnym etapem mojego życia.

Następnym będą opowiadania. Uznałam, że nie mam ochoty prowadzić oddzielnego bloga. Ten nadaje się idelnie.. No, może jedynie trzeba go troszkę zmodyfikować opisowo... A może i nie: )

A nóż widelec zdobędę nowych czytelników? Mwah :D

środa, 14 stycznia 2015

#Emocjonalne rozterki, huhm

Miałam napisać nieco wcześniej, ale po napisaniu kilku słów uznałam, że będzie to zbyt osobiste. Dlatego piszę dopiero teraz, gdy przemyślałam sobie wiele spraw i mogę z czystym sumieniem stwierdzić, że pewnych rzeczy po prostu nie ogarnę - i muszę to zaakceptować, czekając na odpowiedni czas.

Bzdurą jest, że 20 letni ludzie są już całkiem dorośli i mogą podejmować samodzielne decyzje. Racja, że niektórzy tacy są, ale jest ich niewielu. Cała reszta w tym wieku dopiero uczy się życia. Studia opóźniają jeszcze ten proces. Odpowiedzialność za siebie, za kogoś, za słowa, za myśli, za okazywane emocje. Do tej pory uważałam się za pechowca w miłości, który w końcu trafi na tego jedynego. Próbowałam, na swój sposób kierowany przeszłością, dawnymi doświadczeniami. Trochę się boję, że słowa które napisze, będą za np. rok już dawno nieaktualne, ale myślę, że dopiero teraz dowiedziałam się, że miłość to nie tylko uniesienia i wspaniałe chwile, nie jest to też jedynie wspieranie się w trudnych chwilach, udzielanie rad, czy przytulenie, gdy drugiej stronie jest źle. Zobaczyłam, że miłość zawarta jest w tych chwilach, gdy martwisz się o jego zdrowie, gdy on podaje ci wszystko czego potrzebujesz i nie krytykuje twojego marudnego zachowania. W tych prostych codziennych czynnościach, na których nie skupiamy uwagi. Że ugotował. Odkurzył. Pozmywał.

Do tej pory nie umialam zdefiniować słowa "miłość". On nauczył mnie, zapewne całkiem nieświadomie, że miłość to są te niektóre chwile uniesień, uśmiechy i wewnętrzny przymus cofnięcia się do domu by pocałować na pożegnanie, mimo, iż na tramwaj zostało już niewiele czasu. Poza miłością jest przywiązanie, szacunek, przyjaźń i partnerstwo. Nawet jeśli czasami sprawia ci przykrość, to z pewnością później to zauważy i nastąpi wyjaśnienie. Mam tendencje do odczuwania przykrości z powodu rzeczy małych, więc w jego przypadku to jest również cierpliwość jako wypełniacz, gdy nie ma "miłości". To wszystko łączy sie w jedną całość. W życie.

Nie umiem jeszcze żyć bez zmartwień. Martwię się o pracę, o jutro, o Francję, o urodziny czyli o każdą możliwą rzecz. To takie przeciwieństwo, bo on nie martwi się niczym, co nie jest bieżące. Może to zdrowe, czas pokaże.

Francja... Coraz więcej obaw, coraz mniejsza zachęta od strony "ciepełka". Islam, muzułmanie, terroryści. Cofam się. Ale pójdę naprzód. W duchu idei przeszłości. No bo kto, jak nie ja?

Nie przeprowadzamy się też z tego naszego pokoiku. Jest to dla mnie zmorą o tyle, że jest dla niego za mały, w złej lokalizacji i zamieszkał tutaj tylko ze względu na mnie. To, mimo iż urocze, to nie jest dobry powód. Myślę o przeprowadzce, ale gdzie? I jakim nakładem pracy? (tak, tych rzeczy jest mega dużo).

Chciałabym być bardziej odpowiedzialna. Ale to chyba jeszcze nie czas. Nie pora.

W ten weekend będę miała wyzwanie specjalne - zapoznanie z jego rodzicami. Może nie spanikuję już na miejscu :)

Pozdrawiam ;>

środa, 10 grudnia 2014

December time. Christmas time. Wait... what? :>

Christmas.. Czy może raczej świąteczne szaleństwo. Znów długa przerwa (od października to grudnia to faktycznie...;D) zagościła w moim życiu, umacniając to, co pozytywne i sprawiając, że do pewnych rzeczy mogłam dojrzeć.

Dojrzeć? Czy zmienić się? Zmiany nie zawsze są dobre. Ale też i nie są złe. Są inne.

Biorąc pod uwagę całe zamieszanie, o którym pisałam w poprzednim poście, można by rzec, że życie nabiera tempa. Od czego by tu zacząć? Może od faktu, że przeszłam na dietę. Żadną słynną, po prostu podreptałam za radą koleżanki z pracy i popychana przez drugą (N.) która ze mną poszła, prosto do Pana Radka, który popytał nas, pomierzył, poważył i orzekł, że moje marzenie 68 kg jest całkiem blisko. Generalnie w okolicach lipca ważyłam jakieś 84-85 kg. Na pierwszej wizycie w listopadzie wyszło, że przez lato i stres gdzieś uciekło mi kilka kilo i nosiłam już jedyne 78 kg. Na grudniowej wizycie ubyło niewiele, bo dokładnie jakieś 0,4kg ale waga już pokazuje dumne 77 kg :D Oko taka zmiana cieszy i to bardzo. Tylko tak trochę zawiedziona byłam, bo N. miała zdecydowanie lepsze efekty po pierwszej fazie diety. A ja nie cheatowałam nawet na alkoholu! ;<
Ale dalej staram się trzymać diete (Staram sie, bo jednak zakaz używania soli, to w moim przypadku niemal jak skazanie na wieczne tortury). Zobaczymy w styczniu jakie efekty mi to da. Tak, zamierzam wszem i w obec chwalić się swoją wagą, dopóki będzie ona spadać.

Druga sprawa, która zmieniła moje życie to rzucenie papierosów. Od dwóch miesięcy już nie palę. Po papierosa sięgnęłam po powiedzeniu sobie że rzucam palenie dokładnie dwa razy. Raz wypaliłam połowę (2-3 machy) i zgasiłam go, z wyrzutami sumienia. Drugi raz odpaliłam ledwo i musiałam wyrzucić, bo biegłam na tramwaj. W biegu kminiłam, że "no kurczę, teraz będę musiała zapalić kolejnego". Ale w tramwaju już doszłam do wniosku, że w zasadzie to tego nie potrzebuję. W tej chwili brakuje mi papierosów głównie w momentach wielkiego stresu albo złości (a u mnie to raczej jedno i to samo :>).

Stres... Ciężka sprawa. W pracy dostałam podwyżkę, nowe obowiązki i generalnie w tym zakresie życia czuję, że powoli uginam się pod natłokiem ludzi. Naprawdę nienawidzę swoich klientów, mimo, iż nic nie zawinili mi personalnie. Po prostu tam są, siedzą i nie wiedzą, oczekując, że dostaną wszystko na talerzu. Wiem, że pewnie jestem takim samym człowiekiem jak oni, gdy idę gdzieś indziej, ale nie rozumiem, dlaczego ludziska mają takie wielkie oczekiwania względem innych ludzi i dlaczego za drobny błąd, któremu nic winna nie jestem, zostaję zmieszana z błotem. A do tego jeszcze myślenie a'la "no kurde, przecież skoro przyszłam do lekarza to on MA PSI OBOWIĄZEK MNIE UZDROWIĆ". W przypadku mojej pracy to jest stwierdzenie "ej, jesteście Operatorem Internetu, wasz net ma być szybki, ma szybko chodzić po moim zawirusowanym kompie, jeszcze ma go odwirusować i ma być na WiFi wszędzie, nawet tam gdzie kurwa zasięg jest w chuj zakłócany, a jak nie daj boże ściągniecie mi wirusa albo pokażecie info, że strona jest niezaufana to was powiesze na gałęzi jak leci wszystkich" (sądząc po wyrazie oczu i tym, co w następstwie robią ci ludzie, to mówię wam, że oni mają te słowa wymalowane w oczach).
Generalnie do pracy wstaje koło 8, wychodze po 9, wracam około 19stej, gotuje rzeczy na dietę i mam chwilę na przespanie się.

W natłoku tego wszystkiego znajduje też jakimś cudem czas na ową osobę, która sprawiła, że czuję się szczęśliwa, będąc w Polsce, że myślę nad wyjazdem do Francji i uczę się francuskiego (yup, Je suis Sharon, J'aime une chatte ;)), że rzuciłam palenie i po części, że przeszłam na dietę. Po częsci, bo jednak robię to też dla siebie. Chyba mogę napisać, że w ten ludzki sposób udało mi się zakochać a potem pokochać. M. to nie Shame, ale znalazłam miejsce w mym życiu dla nich obydwu. Sfera życiowa i duchowa są zmieszane i tworzą jedną całość, ale chyba powoli, powoli udaje mi się uzyskać równowagę. Cóż, z pewnością to może być ułuda i okaże się, że muszę wybierać, ale nie chce teraz o tym myślec. Teraz jestem szczęśliwa.

Wiem też, że w związku z tym wszystkim odwróciłam się od niektórych osób lub może to tak wyglądać. Osoby te zapewniam, że wszelkie zobowiązania zostaną uregulowane. Wszelkie. Postanowiłam, żę w końcu zacznę stawiać nogę za nogę o własnych siłach i sama. Mam osobę, która trzyma mnie za rękę, abym utrzymała równowagę, ale nie ciągnie mnie ani naprzód ani w tył. Jest partnerem, przyjacielem i kochankiem. I nie chcę go stracić. Trochę tak, jakbym w tym ziemskim życiu znalazła schronienie, dom, który jest mi znajomy. Cięzko to opisać. Szczerze życzę każdemu takiego uczucia.

Piosenka jest dla niego.

A wam życzę wszystkiego najlepszego w święta :) Niech będą udane i głośne.

P.S. - Czy chwaliłam się, że moja siostra spodziewa się córeczki? :) Już w marcu! <3

niedziela, 19 października 2014

Random... I'm so random. :)

Witam po długiej przerwie.

Nosiłam się z zamiarem utworzenia nowego bloga. Oj tak. Bardzo długo nosiłam sie z tym zamiarem. Za każdym razem jednak, zaglądając na tego bloga odpuszczałam. No, wszakże mam juz swoje miejsce. Wprawdzie to juz nie jest mój Tivadar, mój obóz szkoleniowy dla dzieci, ale jest to jakaś część mnie z przeszłości.

Dlaczego zdecydowałam się wrócić? Bo muszę sobie poukładać wszystko i ładnie. Być może nadać jakiś kierunek czemuś.

Moje życie przez ostatnie 3 miesiące zostało przewrócone do góry nogami. Czasami człowiek nie zdaje sobie sprawy, jak dwie osoby mogą wszystko zepsuć, podeptać i zbudować od nowa.

Jeszcze jestem w stanie przypomnieć sobie początki, mimo tego strasznego zagmatwania i strachu przed kolejnymi krokami.

Czy wciąż chcę wyjechać za granicę? Hmm... Czuję niesamowity ból w sercu, gdy oglądam zdjecia dziewczyn z forum Au Pair, które wyjechały. Gdy pokazują, jak tam jest, jakie są szczęśliwe, jak korzystają z życia i chodzą do klubów. Jak używają American Dream.

Wtedy zadaję sobie pytanie: "dlaczego nie wyjechałaś od razu? Dlaczego to zaprzepaściłas? Czyż nie od razu wiedziałaś, że zawalisz tą sprawę?". Na dwa pierwsze pytania nie znam odpowiedzi. Na ostatnie chyba trochę znam. Chyba trochę od początku wiedziałam, że to tylko mrzonka. Od tego dnia, gdy leżąc w łóżku w pokoju w Radzyniu na Reja, w czasie ferii zimowych wpadłam na strone o programie au pair i stwierdziłam "JADE!". Już wtedy gdzieś głębiej, rozdwojony od fascynacji żył smutek, taka myśl, że przecież ja jestem tylko soba i nie wyjadę do wspaniałego USA. Że to tylko marzenie.

Ale, ale.. Czasami pada też pytanie: "a czy wyjedziesz jeszcze za granicę? Tak na stałe?". I wtedy wzruszam ramionami, stwierdzając, że jesli będą ku temu predyspozycję, to dlaczego nie? Predyspozycje, a więc - jeśli tam znajdę lepszą pracę, lub jeśli tutaj nie będzie mnie trzymała dobra praca. Póki co mam kogoś wspaniałego u swojego boku, kogo się nie spodziewałam. Być może, pewnego dnia wyjadę z nim do Francji, Anglii albo może nawet i do USA? Jesteśmy młodzi i mamy masę czasu przed sobą. Gdzieś na pewno będzie lepiej ekonomicznie niż tu, w Polsce.

Będę zaglądać na tego bloga. Częściej niż dotychczas. Potrzebuję miejsca do wznowienia przepływu myśli. A to nadaje się idealnie, zawierajać cień mojej przeszłości - której nie załuję. Poszukiwania rodziny w programie Au Pair było doswiadczeniem jedynym w swoim rodzaju i nauczyło mnie, by nie rezygnować, ale też i nie brać pierwszego lepszego co wyciąga do nas rekę. (W przeciwnym wypadku właśnie płakałabym, że indyjska rodzina zabrania mi spożywania piwa w moj day work-off. :D).

niedziela, 9 lutego 2014

Z dnia 9 lutego 2014 roku.

Ciężko jest zacząć pisać pod publikę, która być może zapomniała już o tym miejscu, ale być może nadal tu zagląda i może to interpretować. A jak wiadomo, potrzebne są miejsca, by wyłożyć swoje żale. I nowości.

Nie pisałam dawno, bo i jak mi się zdawało nie było nic ciekawego do opisywania. Praca, mieszkanie, druga praca, wolna niedziela. Tak w kółko i w kółko. Przeżyłam ślub mojej drugiej siostry. Nadal pracuję w w firmie sprzedającej usługi telekomunikacyjne. Osobiście myślę, że ta praca jest naprawdę niezła, wymagająca i na swój sposób nadaję się do niej, chociaż też nie zawsze i nie do końca - wiadomo, mam swoje plusy i minusy, które mogą się wpasować w wymagania pracy lub całkowicie się znosić.

W mieszkaniu żyjemy dość spokojnie. Moja współlokatorka jest bardzo wyrozumiała dla moich przeróżnych nastrojów :) A te są zmienne, jak pogoda.
Czasem brakuje mi dawnych przyjaciół. To jak twarze z zamierzchłych czasów, których już nie znam i nie pamiętam.

Na dzisiaj tyle. Nie jestem w stanie wykrzesać z siebie nic więcej. Być może niedługo przeniosę się na inny blog, bardziej anonimowo, od nowa, od samego początku. Zastanawiam się jedynie, ile do diabłą początków potrzebuję, by doprowadzić sprawę do końca.

Nowy początek - nowe matche.

sobota, 21 września 2013

We’re gonna stand and fight forever.

Nawet nie wiem od czego zacząć. Mój americanowroclove dream się skończył. Sprawiło to, ze na kilka dni podłamalam się, nie wiedząc coż powinnam czynić. Jednak w planach mam odrodzenie w popiołach i wejście z hukiem w dalsze życie... z większą ilością wolnego czasu. Jednak praca 7/7 nie jest dla mnie, stanowczo. Jestem stadna zwierzyną i od czasu do czasu muszę zejść z piedestałów do znajomych. Tak tych poznanych jak jeszcze nie poznanych ;)
Skłamalabym twierdząc, że nie wracam do przeszłości. Powroty w tamto miejsce są jak narkotyk, uzależniają coraz bardziej. Sprawiają jednak że mamy zastój a czasem nawet i się cofamy. A na to w tej chwili nie mogę sobie pozwolić. Na plus? Tutaj naprawdę przeszłość sciga mnie jedynie w mojej własnej głowie. Poza nią wszystko jest nowe, świeże i nieskalane. Tutaj mogę być sobą...tylko nie mam teraz na to czasu. I to jest ten problem z ktorym musze sobie poradzic.
Wiele pomocy otrzymuje od rodziny. Moich rodzicow, siostr. Mimo kilometrów jakie nas dzielą, nie czuje sie sama. I jestem im za to wdzięczna. Serce mi się jednak kraje i upokorzenie wylewa gardlem, gdy pomysle, ze znow mialabym skapitulowac. A tak sie nie stanie, nieprawdaz? ^^

Nie bede rozdzielala tego postu na to co w pracy a co w moim zyciu bo na chwile obecną to jedno i to samo. Albo pracuje, albo śpie. Szykuja się jednak zmiany. Jesli je przetrwam, przetrwam wszystko.

Mieszkanie za to mam naprawdę takie jakie mieć chcialam. Stare budownictwo, kamienica, 2 pietro, dwa duże pokoje, lazienka i kuchnia. Moj pokoj jest pomarańczowy i ma zielone rolety. Wygodne łózko, nowe szafy i jedna wbudowana stara gdzie trzymam wszystkie "graty". Stol, krzesla i....rozkladany fotel! *_* To w nim, zaraz po pokoju Liv, spedzam najwiecej czasu gdy jestem w domu. No bo oczywiscie zeby skorzystac z neta czy obejrzec "Glee" - tak, wkrecilam sie =.=" - przesiaduje w pokoju mojej drogiej współlokatorki.
I takie jedno kruche pytanie... Gdzie kończy się idea a zaczyna przymus? Jak odkryć własne powołanie? Jak odkryć to, co sprawia ci przyjemność, w momencie kiedy nawet to co kiedyś bylo przyjemne...stało się odstręczające?

"Not gonna die" Skillet, dla was i dla mnie. Razem z kubeczkiem parującej mięty, którą za moment sobie zrobię ;)

poniedziałek, 2 września 2013

Wroclove. I made decision about my future.

Wzięłam się w garść. Mniej więcej dwa tygodnie po powrocie z tego nieudanego Egiptu spakowałam walizki i powiedziałam rodzicom, ze wyjeżdzam do Wrocławia. W zasadzie na dziko. Jakąś częscia siebie wiedziałąm ze beda schody. I nie chcialam pracować w tej pizzerii zbyt dlugo. Na szczescie bylam tam tylko raz i wiecej nie musze juz isc.
Poszukiwania pracy, przyznaje, nie byly zbyt optymistyczne. Wysylanie setki CV konczylo sie milczeniem i ciszą... do czasu. Później rozdzwoniły sie telefony, interviews, drugie etapy. Ostatecznie zostałam w jednej z firm, gdzie... potocznie rzecz nazywajac bede sprzedawała odkurzacze. Myślcie sobie co chcecie. Ja swój wniosek wyciągnę po pierwszej wypłacie. Firma nie jest polska,ma inne zasady pracy, inne umowy i inne podejście do sprawy. Znow szczescie być moze sie do mnie usmiechnelo - moze to wlasnie ten moj czas, moje miejsce i moje 5 minut...znaczy no, tak z 10 lat.
Pierwsza maszyne sprzedalam wczoraj z pomoca menadzera, naturalnie.Mysle, ze sama zaczne sprzedawac, jak ogarne cala ta dokumentacje i zrobie jeszcze co najmniej z 50 demo.

Prywatnie to jeden wielki chaos. Nie mam czasu na nic. Krotko spie, ledwo regeneruje siły. Pożądam juz wlasnego mieszkania. Mam dość akademika w ktorym mieszkam. Ale z marudzenia to tyle. Skilleci mają nowe piosenki, ktore sa wspaniałe, jak cała reszta ich twórczosci. Tutaj ukłon z podziękowaniami w strone cinder_Ell_a czyli Pauli, za to, że zaraziła mnie nimi tak całkowicie.

W strony wschodnie (tak, to ciekawe, ze wrocławianie bardzo często mowią mi, że słychac i widać iż jestem ze wschodu) wracam na wesele mojej siostry. To bedzie jakos pod koniec września. Musze kupic do tego czasu sukienke, buty i torebke.

W tytule napisalam, ze podjelam decyzje co do mojej przyszlosci. Prawda jest taka, ze wybralam sciezke. A ta sciezka moze prowadzić przez rozne miasta i rozne zawirowania. Na koncu jest ten taki ludzki cel. Ale sadze, ze przeznaczenie i tak wtraci swoje trzy grosze. Nie bede z nim walczyła, jesli moge wspolpracowac. Poki co moge smiało powiedziec, ze przeznaczenie dało mi cień nadziei na spełnienie dziecięcych mrzonek.

Skillet - Fire and Fury || Przyjemnego sluchania ;]


czwartek, 1 sierpnia 2013

Wielki złamany powrót.

Do napisania tej notki przymierzam się od dłuższego czasu. Czas mojego milczenia był czasem olbrzymich zmian w moim podejściu do życia. Czas zbierania osobliwego doświadczenia. Czas przestawienia priorytetów. I zrozumienia własnych motywów.
Bo jak można chcieć uciec od siebie ;)
Wróciłam do Polski. Praca za granicą, chociaż byla ciekawym doświadczeniem, nie jest tym czego szukam. A szukam nadal, nie poddałam się, wbrew pozorom. Muszę jedynie zebrać siły i środki. Zrezygnowałam z programu au pair.
Moim kolejnym celem jest Wrocław, tak czy inaczej. Pewne rzeczy się nie zmieniają.

Na chwile obecną jestem na etapie poszukiwania pracy.
Czy teraz uważam, że spełnianie marzeń to bezsens? Nie. Nalezy spróbować wszystkiego, ale w razie porażki nie można się poddać. Należy poleżeć przez chwilę, żeby złapać oddech i następie podnieść się. Działać dalej.

Jedyne co mi potrzebne na chwilę obecną to reorganizacja życia. Niechcący wróciłam w dawne kąty, wcześniej zapominając po co coś robię. Po prostu robiłam co mi kazano. A to nie tędy droga. Nie można zapominać o pasjach.
Tak, wracam do czynnej gry RPG ;)
Mój pierwszy plan to zakupienie NWN2, orginalnej, działającej, niezbugowanej *_*
Może nawet wrzucę tutaj recenzje? ^^

Trzymajcie się robaczki.