środa, 10 grudnia 2014

December time. Christmas time. Wait... what? :>

Christmas.. Czy może raczej świąteczne szaleństwo. Znów długa przerwa (od października to grudnia to faktycznie...;D) zagościła w moim życiu, umacniając to, co pozytywne i sprawiając, że do pewnych rzeczy mogłam dojrzeć.

Dojrzeć? Czy zmienić się? Zmiany nie zawsze są dobre. Ale też i nie są złe. Są inne.

Biorąc pod uwagę całe zamieszanie, o którym pisałam w poprzednim poście, można by rzec, że życie nabiera tempa. Od czego by tu zacząć? Może od faktu, że przeszłam na dietę. Żadną słynną, po prostu podreptałam za radą koleżanki z pracy i popychana przez drugą (N.) która ze mną poszła, prosto do Pana Radka, który popytał nas, pomierzył, poważył i orzekł, że moje marzenie 68 kg jest całkiem blisko. Generalnie w okolicach lipca ważyłam jakieś 84-85 kg. Na pierwszej wizycie w listopadzie wyszło, że przez lato i stres gdzieś uciekło mi kilka kilo i nosiłam już jedyne 78 kg. Na grudniowej wizycie ubyło niewiele, bo dokładnie jakieś 0,4kg ale waga już pokazuje dumne 77 kg :D Oko taka zmiana cieszy i to bardzo. Tylko tak trochę zawiedziona byłam, bo N. miała zdecydowanie lepsze efekty po pierwszej fazie diety. A ja nie cheatowałam nawet na alkoholu! ;<
Ale dalej staram się trzymać diete (Staram sie, bo jednak zakaz używania soli, to w moim przypadku niemal jak skazanie na wieczne tortury). Zobaczymy w styczniu jakie efekty mi to da. Tak, zamierzam wszem i w obec chwalić się swoją wagą, dopóki będzie ona spadać.

Druga sprawa, która zmieniła moje życie to rzucenie papierosów. Od dwóch miesięcy już nie palę. Po papierosa sięgnęłam po powiedzeniu sobie że rzucam palenie dokładnie dwa razy. Raz wypaliłam połowę (2-3 machy) i zgasiłam go, z wyrzutami sumienia. Drugi raz odpaliłam ledwo i musiałam wyrzucić, bo biegłam na tramwaj. W biegu kminiłam, że "no kurczę, teraz będę musiała zapalić kolejnego". Ale w tramwaju już doszłam do wniosku, że w zasadzie to tego nie potrzebuję. W tej chwili brakuje mi papierosów głównie w momentach wielkiego stresu albo złości (a u mnie to raczej jedno i to samo :>).

Stres... Ciężka sprawa. W pracy dostałam podwyżkę, nowe obowiązki i generalnie w tym zakresie życia czuję, że powoli uginam się pod natłokiem ludzi. Naprawdę nienawidzę swoich klientów, mimo, iż nic nie zawinili mi personalnie. Po prostu tam są, siedzą i nie wiedzą, oczekując, że dostaną wszystko na talerzu. Wiem, że pewnie jestem takim samym człowiekiem jak oni, gdy idę gdzieś indziej, ale nie rozumiem, dlaczego ludziska mają takie wielkie oczekiwania względem innych ludzi i dlaczego za drobny błąd, któremu nic winna nie jestem, zostaję zmieszana z błotem. A do tego jeszcze myślenie a'la "no kurde, przecież skoro przyszłam do lekarza to on MA PSI OBOWIĄZEK MNIE UZDROWIĆ". W przypadku mojej pracy to jest stwierdzenie "ej, jesteście Operatorem Internetu, wasz net ma być szybki, ma szybko chodzić po moim zawirusowanym kompie, jeszcze ma go odwirusować i ma być na WiFi wszędzie, nawet tam gdzie kurwa zasięg jest w chuj zakłócany, a jak nie daj boże ściągniecie mi wirusa albo pokażecie info, że strona jest niezaufana to was powiesze na gałęzi jak leci wszystkich" (sądząc po wyrazie oczu i tym, co w następstwie robią ci ludzie, to mówię wam, że oni mają te słowa wymalowane w oczach).
Generalnie do pracy wstaje koło 8, wychodze po 9, wracam około 19stej, gotuje rzeczy na dietę i mam chwilę na przespanie się.

W natłoku tego wszystkiego znajduje też jakimś cudem czas na ową osobę, która sprawiła, że czuję się szczęśliwa, będąc w Polsce, że myślę nad wyjazdem do Francji i uczę się francuskiego (yup, Je suis Sharon, J'aime une chatte ;)), że rzuciłam palenie i po części, że przeszłam na dietę. Po częsci, bo jednak robię to też dla siebie. Chyba mogę napisać, że w ten ludzki sposób udało mi się zakochać a potem pokochać. M. to nie Shame, ale znalazłam miejsce w mym życiu dla nich obydwu. Sfera życiowa i duchowa są zmieszane i tworzą jedną całość, ale chyba powoli, powoli udaje mi się uzyskać równowagę. Cóż, z pewnością to może być ułuda i okaże się, że muszę wybierać, ale nie chce teraz o tym myślec. Teraz jestem szczęśliwa.

Wiem też, że w związku z tym wszystkim odwróciłam się od niektórych osób lub może to tak wyglądać. Osoby te zapewniam, że wszelkie zobowiązania zostaną uregulowane. Wszelkie. Postanowiłam, żę w końcu zacznę stawiać nogę za nogę o własnych siłach i sama. Mam osobę, która trzyma mnie za rękę, abym utrzymała równowagę, ale nie ciągnie mnie ani naprzód ani w tył. Jest partnerem, przyjacielem i kochankiem. I nie chcę go stracić. Trochę tak, jakbym w tym ziemskim życiu znalazła schronienie, dom, który jest mi znajomy. Cięzko to opisać. Szczerze życzę każdemu takiego uczucia.

Piosenka jest dla niego.

A wam życzę wszystkiego najlepszego w święta :) Niech będą udane i głośne.

P.S. - Czy chwaliłam się, że moja siostra spodziewa się córeczki? :) Już w marcu! <3

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz