środa, 14 stycznia 2015

#Emocjonalne rozterki, huhm

Miałam napisać nieco wcześniej, ale po napisaniu kilku słów uznałam, że będzie to zbyt osobiste. Dlatego piszę dopiero teraz, gdy przemyślałam sobie wiele spraw i mogę z czystym sumieniem stwierdzić, że pewnych rzeczy po prostu nie ogarnę - i muszę to zaakceptować, czekając na odpowiedni czas.

Bzdurą jest, że 20 letni ludzie są już całkiem dorośli i mogą podejmować samodzielne decyzje. Racja, że niektórzy tacy są, ale jest ich niewielu. Cała reszta w tym wieku dopiero uczy się życia. Studia opóźniają jeszcze ten proces. Odpowiedzialność za siebie, za kogoś, za słowa, za myśli, za okazywane emocje. Do tej pory uważałam się za pechowca w miłości, który w końcu trafi na tego jedynego. Próbowałam, na swój sposób kierowany przeszłością, dawnymi doświadczeniami. Trochę się boję, że słowa które napisze, będą za np. rok już dawno nieaktualne, ale myślę, że dopiero teraz dowiedziałam się, że miłość to nie tylko uniesienia i wspaniałe chwile, nie jest to też jedynie wspieranie się w trudnych chwilach, udzielanie rad, czy przytulenie, gdy drugiej stronie jest źle. Zobaczyłam, że miłość zawarta jest w tych chwilach, gdy martwisz się o jego zdrowie, gdy on podaje ci wszystko czego potrzebujesz i nie krytykuje twojego marudnego zachowania. W tych prostych codziennych czynnościach, na których nie skupiamy uwagi. Że ugotował. Odkurzył. Pozmywał.

Do tej pory nie umialam zdefiniować słowa "miłość". On nauczył mnie, zapewne całkiem nieświadomie, że miłość to są te niektóre chwile uniesień, uśmiechy i wewnętrzny przymus cofnięcia się do domu by pocałować na pożegnanie, mimo, iż na tramwaj zostało już niewiele czasu. Poza miłością jest przywiązanie, szacunek, przyjaźń i partnerstwo. Nawet jeśli czasami sprawia ci przykrość, to z pewnością później to zauważy i nastąpi wyjaśnienie. Mam tendencje do odczuwania przykrości z powodu rzeczy małych, więc w jego przypadku to jest również cierpliwość jako wypełniacz, gdy nie ma "miłości". To wszystko łączy sie w jedną całość. W życie.

Nie umiem jeszcze żyć bez zmartwień. Martwię się o pracę, o jutro, o Francję, o urodziny czyli o każdą możliwą rzecz. To takie przeciwieństwo, bo on nie martwi się niczym, co nie jest bieżące. Może to zdrowe, czas pokaże.

Francja... Coraz więcej obaw, coraz mniejsza zachęta od strony "ciepełka". Islam, muzułmanie, terroryści. Cofam się. Ale pójdę naprzód. W duchu idei przeszłości. No bo kto, jak nie ja?

Nie przeprowadzamy się też z tego naszego pokoiku. Jest to dla mnie zmorą o tyle, że jest dla niego za mały, w złej lokalizacji i zamieszkał tutaj tylko ze względu na mnie. To, mimo iż urocze, to nie jest dobry powód. Myślę o przeprowadzce, ale gdzie? I jakim nakładem pracy? (tak, tych rzeczy jest mega dużo).

Chciałabym być bardziej odpowiedzialna. Ale to chyba jeszcze nie czas. Nie pora.

W ten weekend będę miała wyzwanie specjalne - zapoznanie z jego rodzicami. Może nie spanikuję już na miejscu :)

Pozdrawiam ;>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz